"Seks to nie wszystko!"  O spontanicznej twórczości naukowców w recenzjach awansowych

Rozważania o tym, czy istnieje granica między prawem do krytyki naukowej, a absurdalną twórczością w recenzjach awansowych, przedstawiono na przykładzie 3 recenzji awansowych: prof. Jacka Mazurkiewicza, prof. Tadeusza Klimowicza, dr hab. Natalii Letki-Garner.

Wstęp

Nieprawidłowości w recenzjach awansowych to temat poruszany przez wiele osób, zgłaszających się do Fundacji Science Watch Polska. Doktoranci, habilitanci, czy nawet osoby ubiegające się o tytuł profesora nie wiedzą, za pomocą jakich mechanizmów mogą walczyć z nieuczciwie napisanymi recenzjami w pracach awansowych. Są to osoby, które znalazły się w niezwykle trudnej sytuacji, w obliczu ogromnego stresu. W takim momencie naukowcom potrzebne jest wsparcie merytoryczne, terapeutyczne i prawne. Niestety, żadna z osób, które zgłaszają się do Fundacji, takiego wsparcia na swojej uczelni nie otrzymała. Dlaczego? Po pierwsze, istnieje powszechne przekonanie, że treści zawarte w recenzjach nie podlegają dyskusji, a po drugie, większość naukowców w obliczu rażąco nierzetelnie napisanych recenzji nie podejmuje obrony swoich poglądów w obawie przed konfliktem ze środowiskiem.

Standardy i wytyczne, dotyczące pisania recenzji naukowych, zawarte są w dwóch bardzo ważnych dla środowiska naukowego dokumentach: Kodeksie etyki pracownika naukowego i Dobrych praktykach w procedurach recenzyjnych w nauce. Zagadnienia związane z rzetelnością recenzji były wielokrotnie komentowane, na przykład przez Rzecznika Praw Obywatelskich, Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, o czym przeczytać można m.in. w artykułach Moniki Mularskiej-Kucharek[1]. Warto podkreślić, że wytyczne dla recenzentów znajdują się na stronach internetowych CKSiN i RDN.

Dlaczego zatem aż tylu naukowców zgłasza się do Fundacji Science Watch Polska z informacją o łamaniu podstawowych zasad podczas pisania recenzji? Z jakich powodów autorzy recenzji nie przestrzegają zasad etyki, dotyczących recenzowania oraz dobrych praktyk?

1. Rzetelność i obiektywność recenzji w świetle wybranych recenzji w postępowaniach awansowych

Od 2011 r. na stronach Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów publikowane są recenzje w postępowaniach awansowych, a ich lektura uświadamia, że duża część samodzielnych pracowników awansowych nie zapoznała się ani z Ustawą o stopniach i tytule ani z Ustawą 2.0, ani nawet ze wspomnianymi dokumentami, wyznaczającymi standardy w pisaniu recenzji naukowych. Znaczna część recenzentów ma problemy z oceną dorobku w postępowaniach awansowych i nie posiada odpowiedniego warsztatu i przygotowania, umożliwiającego napisanie rzetelnej i obiektywnej recenzji oceny dorobku naukowego młodszych stopniem naukowców. Dla zobrazowania zjawiska niedobrych praktyk w recenzowaniu przeanalizowano trzy wybrane recenzje autorstwa: prof. Jacka Mazurkiewicza, prof. Tadeusza Klimowicza, dr. hab. Natalii Letki-Garner.

Prof. dr hab. Jacek Mazurkiewicz – prawnik

Recenzja w postępowaniu o nadanie tytułu profesora nauk prawnych, napisana przez prof. Jacka Mazurkiewicza, to recenzja piewcy, krasomówcy, erudyty lub jak kto woli – gawędziarza. Osoby uwielbiającej swój głos. Trudno nie odnieść wrażenia, że cokolwiek mówi – wszyscy dokoła milkną i słuchają mowy autorytetu. Profesor nie gardzi również słowem pisanym. Pisze na temat, obok tematu i całkiem nie na temat. Ale to zupełnie nieważne. Napaja się słowem, zarówno mówionym, jak i pisanym.

Tak też wygląda recenzja, którą profesor napisał w postępowaniu o nadanie tytułu profesora nauk prawnych. Czego możemy dowiedzieć się z recenzji?

Po lekturze  recenzji wiemy, że profesor: ma 69 lat (s. 11), nie jest chrześcijaninem (s. 6), a przed snem pije pół kubka kakao. Zastanawia się również nad wypijaniem całego kubka dla zdrowia – woreczka żółciowego (s. 11). Od żony dostał „Księgi Jakubowe”. Został zmuszony przez żonę do przeczytania pierwszych 100 stron książki (s. 3). Zniesmaczony nudą, powiewającą z dzieła noblistki, o wiele chętniej chodzi do łóżka z dziełami (pracami) osoby recenzowanej (s. 11). W dzieciństwie był z matką w teatrze w Busku-Zdroju, na absolutnie nieprzyzwoitej sztuce „wykoncypowanej przez, pożałuj Boże, Adama Hanuszkiewicza”. Po sztuce był zniesmaczony, szczególnie nagimi biustami aktorek (s. 12).

W rodzinnym mieście prof. J. Mazurkiewicza, Bychawie, są cmentarze żydowskie, ale są tu też najlepsze pierogi, „nie tylko z farszem z kaszy gryczanej. Choć najlepsze na świecie pierogi ruskie ziemniaków wymagają” (s. 15).

Ale najważniejszy w recenzji jest opis wrocławskich przystanków. Prawdopodobnie prof. J. Mazurkiewicz chętnie jeździ autobusami, bo autobusom i napisom, pojawiającym się na słupach przystankowych, poświęcił wiele miejsca w recenzji o nadanie tytułu profesora.

Przytoczmy fragmenty recenzji: „O ileż bardziej niż lekturą Noblistki ubogaciłem się i uweseliłem się napisem na słupie przystanku autobusu 131 we Wrocławiu: „Seks to nie wszystko!” z dopiskiem po tygodniu „Ale jednak!”, czy głęboko filozoficznym napisem na słupie autobusu pospiesznego N w tym mieście „Fikać?” z dopiskiem po jakimś czasie „Ależ tak!”

Trudno ocenić, czy dorobek naukowy kandydatki do tytułu naukowego spełnia ustawowe kryteria. Z recenzji można się dowiedzieć więcej o życiu, upodobaniach, przywarach i dzieciństwie prof. J. Mazurkiewicza, niż o osiągnieciach naukowych kandydatki. Wprawdzie recenzja zakończona jest pozytywną konkluzją, a profesor twierdzi, że kandydatka z naddatkiem, jeśli nie po dwakroć spełnia wymogi przewidziane w art. 227 ust.1 Ustawy z 20 lipca 2018 r., o tyle ostatnie zdanie z recenzji „o powyższych predyspozycjach (…) wypowiadam się jak najpoważniej” można w obliczu tak napisanej recenzji uznać za sarkazm.

Prof. dr hab. Tadeusz Klimowicz – rusycysta

Recenzja o nadanie stopnia doktora habilitowanego autorstwa prof. Tadeusza Klimowicza wygląda na recenzję napisaną przez osobę mającą problem z odnalezieniem się we współczesnej rzeczywistości. Recenzent jakby nie rozumie, że obecni doktoranci i habilitanci to osoby przebojowe, mobilne, aktywne. W recenzji dorobku habilitacyjnego pisze: „(…) opublikowała 2 monografie, 47 artykułów (9 kolejnych ukaże się wkrótce) oraz zredagowała samodzielnie jeden tom artykułów, a trzy we współpracy z innymi badaczami (…). W ciągu ośmiu lat (2007-2014) uczestniczyła – jak wynika z wykazu – w 26 sympozjach (2007 – 1, 2008 – 2, 2009 – 4, 2010 – 3, 2011 – 3, 2012 – 3, 2013 – 5, 2014 – 5). A to oznacza prawie sześć artykułów i trzy konferencje rocznie. To dużo. To bardzo dużo. To za dużo. To nadaktywność naukowa (…)”

Po tych matematycznych analizach prof. Klimowicz przechodzi do świata bajkowego pisząc: „Była sobie praca doktorska” i zastanawia się, kto i ile pieniędzy przeznaczył na wydanie pracy doktorskiej habilitantki, kwitując półstronicowy wywód: „nic mi – recenzentowi – do tego”.

Czytając recenzję prof. T. Klimowicza, należy się głęboko zastanowić: w jaki sposób oceniana pani doktor dobrnęła do habilitacji, w jakich czasopismach i w jakich wydawnictwach publikowała swoje prace, skoro recenzent pracy habilitacyjnej dokonuje jedynie krytycznej oceny przedstawionych publikacji. Przy okazji krytykuje również cechy charakteru habilitantki, używając słów, które są w powszechnej opinii uznane za obraźliwe i znieważające. Pisze m.in., że jest nieświadoma (s. 5), bezradna (s. 10) i szamocze się (s. 10). Pani doktor ma „drewniany język” (s. 6), co recenzent kwituje: „Jaka piękna katastrofa! Już nie tylko językowa. Całe zresztą resume sprawia wrażenie jakby Google Translate maczał w tym palce”.

Końcówka recenzji to jaskrawy przykład, że tytuł profesora daje wielu osobom klucz do świata wszechwiedzy. Posiada go również prof. T. Klimowicz – literaturoznawca i rusycysta, który bez oporu potrafi przybrać togę prokuratorską i stygmatyzuje habilitantkę słowami: „To się chyba nazywa plagiat. Nie wykluczam i takiej sytuacji, że Pani Doktor nie ściągała od pani Iry, ale obie panie niezależnie od siebie przepisywały te same fragmenty jakiejś trzeciej pracy. To oczywiście niczego nie zmienia. To wciąż się chyba nazywa plagiat. Taka wisienka na habilitacyjnym torcie” (s. 16).

Czytając recenzję trudno uwierzyć, że napisał ją profesor z wieloletnim stażem naukowym i życiowym (70 l.). W wielu miejscach recenzent powołuje się na Autoreferat habilitantki, zamiast dokonać rzetelnej analizy osiągnięć złożonych w postępowaniu habilitacyjnym. Duże zastrzeżenia budzi również wydana przez profesora konkluzja, w której „nie upoważnia do nadania jej stopnia naukowego doktora habilitowanego”.

Dr hab. Natalia Letki-Garner – socjolog

Recenzja w postępowaniu o nadanie stopnia doktora habilitowanego, napisana przez dr hab. N. Letki-Garner, to recenzja osoby czującej swoją wielkość i wyjątkowość. Pewnej siebie i wysoko aspirującej, która wie, że „stoją za nią” wielkie autorytety polskiej nauki. W recenzji dr hab. Letki-Garner niejednokrotnie używa sformułowań lekceważących dorobek habilitantki, sformułowań złośliwych czy wykraczających poza merytoryczną ocenę prac habilitacyjnych. Tym samym wchodzi w rolę ogólnonaukowego arbitra, który podważa oceny dziekanów, rektorów a nawet Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego.

Recenzja dr hab. N. Letki-Garner rozpoczyna się od analiz matematycznych, w których recenzentka oblicza: „(…) łączna liczba punktów za jej publikacje wynosi 332[2]. Biorąc pod uwagę, że składa się na to 6 monografii (w tym dwie ze współautorami), 2 redakcje czasopism monotematycznych, 7 rozdziałów w pracach zbiorowych oraz 34 artykuły naukowe, daje to średnio niecałe 7 punktów na publikację, a więc są to publikacje bardzo nisko punktowane” (s. 2). Trudno uwierzyć, że samodzielny pracownik naukowy pozwala sobie w recenzji dorobku habilitacyjnego na takie uproszczenia, zaniżając jednocześnie wartość publikacji! Ciekawy zabieg, ale czy etyczny i zgodny z dobrymi praktykami?

W dalszej części recenzji możemy się dowiedzieć, że dr hab. N. Letki-Garner (jak na osobę o wysokich ambicjach przystało) preferuje dzieła wielkie, gdyż pisze: „przedstawione do oceny książki są niewielkich rozmiarów, o podobnym układzie rozdziałów: rozdział o zjawisku A, rozdział o zjawisku B, jeden lub dwa rozdziały o zjawiskach A i B razem, podsumowanie. (…) W żadnej z książek nie znalazłam informacji i źródle finansowania publikacji”. Czyż nie treść książek oraz ich recenzje wydawnicze są najważniejsze w ocenie merytorycznej publikacji? Zastanawiające jest, jakiego kryterium dotyczy ocena przez dr hab. N. Letki-Garner źródła finansowania? Z pewnością jednak nie mówią o tym żadne kryteria z rozporządzenia MNiSW w sprawie kryteriów oceny w postępowaniu habilitacyjnym z 2011, do stosowania których zobligowany jest recenzent.

O tym, że recenzentka nie lubi podobnych układów, stałości i niezmienności na rzecz różnorodności i rozmaitości, świadczą kolejne fragmenty recenzji, np.: „schematyczny i blokowy charakter” (s. 5), „taki typ analizy jest stosowany we wszystkich publikacjach Habilitantki” (s. 6); „dorobek (…) jest skromny a jednocześnie dość jednolity tematycznie” (s. 4);

Różnorodność, barwność i wielkość jest domeną recenzentki, bowiem potrafi na 12 stronach recenzji dyskutować nad monotonnym dorobkiem, pisząc: „Recenzja dorobku dr… była trudna do napisania, ponieważ nie ma w nim interesujących tez, z którymi można by polemizować, nowatorskich metod, które można by chwalić (…). Przy czym to, co można by docenić, jak choćby fakt dystrybuowania książki w wersji papierowej przez Columbia University Press oraz w wersji elektronicznej (e-książka) przez Cambridge University Press recenzentka deprecjonuje w wyjątkowo złośliwy sposób.

W recenzji dr hab. N. Letki-Garner zarzuca habilitantce niemoralność obyczajową, pisząc, że habilitantka podejmuje: „Próby kokietowania recenzentów (które) napawają smutkiem”.

Kończąc recenzję, dr hab. N. Letki-Garner wykazuje troskę, niemieszczącą się w granicach recenzji naukowych, o losy publicznych finansów pisząc: „Fakt przyznania (…) stypendium dla wybitnych młodych naukowców stanowi moim zdaniem jaskrawy przykład marnotrawienia środków publicznych” (s. 11) i wnosi o „zamknięcie procedury habilitacyjnej i odmowę nadania (…) stopnia doktora habilitowanego (s. 12).

Recenzja dr hab. N. Letki-Garner była komentowana w mediach społecznościowych oraz w Gazecie Wyborczej pod artykułem Zachciało mi się pić. Podali mi wrzątek". Pierwszy polski watchdog, który tropi nadużycia na uczelniach. Bardzo trafnie skomentował pod artykułem recenzję jeden z Czytelników, pisząc: „Przeczytałam recenzje habilitacyjne dr Moniki Mularskiej-Kucharek i uważam, że recenzja dr hab. Natalii Letki-Garner jest nie do przyjęcia. Sformułowanie zawarte w recenzji o - "próbach kokietowania recenzentów" ma wyraźnie złośliwe podłoże bez żadnego związku z oceną dorobku. Pani Natalia Garner-Letki w tym zdaniu sugeruje, że habilitantka "podrywa recenzentki", jest "trzpiotką" i "podfruwajką"! Czy o tym należy pisać w ocenie dorobku habilitacyjnego??? NIE! Już to jedno zdanie jest naruszeniem dóbr osobistych i godności dr Mularskiej-Kucharek. Kolejne sformułowanie użyte w recenzji dorobku naukowego przez Natalię Garner - "trudno (?) zrozumieć szczególne miejsce, które znalazł w sercu Habilitantki test Bonferroniego (?)" - dlaczego recenzentka zajmuje się SERCEM habilitantki? To nie jest praca z kardiologii, tylko z socjologii”.

2. Przyczyny nierzetelności w recenzjach

Przedstawione w artykule recenzje dorobku naukowego to tylko przykłady kwiecistej twórczości samodzielnych pracowników naukowych. O tym, gdzie kończy się granica wyznaczająca prawo do krytyki naukowej, a gdzie rozpoczyna obszar absurdu w recenzjach awansowych, można pisać wiele. Seks, kakao, pierogi i kokietowanie – to z pewnością pojęcia, które nigdy w recenzjach nie powinny się znaleźć. Dlaczego jednak doświadczeni naukowcy nie rozumieją podstawowych zasad pisania recenzji?

Przyczyn jest kilka:

  1. Brak jest wystandaryzowanego wzoru recenzji, co umożliwia wybitnym specjalistom ocenianie dorobku według ustalonych przez siebie reguł.
  2. Brak jest konkretnych kryteriów oceny dorobku naukowego, gdy jeden dorobek oceniany przez kilku naukowców, może być oceniony bardzo subiektywnie, ze względu na umiejętności i doświadczenie recenzenta.
  3. Brak jest wyciągania konsekwencji za napisanie nierzetelnych recenzji. Jak już wspomniano na początku artykułu – tylko nieliczni naukowcy zgłaszają nieprawidłowości dotyczące recenzji, np. do sądów, walcząc o prawo do ochrony naruszonych praw.
  4. Dyrektorzy instytutów, dziekani i rektorzy bezkrytycznie przyjmują „dzieła” w postaci nierzetelnie napisanych recenzji.
  5. Wynagrodzenie recenzenta za napisaną recenzję w postępowaniu awansowym wynosi około 3000 zł, bez względu na ilość stron w recenzji oraz jej jakość, i co istotne, bez konsekwencji za wady formalno-prawne.
  6. Najważniejsza w recenzji jest konkluzja[3]. Reszta wywodów recenzenta jest dla postępowania awansowego nieistotna. Znane są zarówno pozytywne recenzje z negatywną konkluzją, jak i negatywne recenzje zawierające pozytywną konkluzję.
  7. Istnieje niepisane społeczne przyzwolenie na pisanie nierzetelnych recenzji.

Od lat istnieje przekonanie, że z recenzjami się nie polemizuje, że recenzje są niezaskarżalne. Dotychczas recenzenci, piszący „kwieciste” recenzje, pozostawali bezkarni, niejednokrotnie używając sformułowań obraźliwych czy nieprawdziwych, pomijali istotne elementy w dorobku, lub eksponowali drobne uchybienia, które urastały w recenzjach do ogromnych rozmiarów.

W 2016 r. prof. Wiesław Theiss w jednej z „superrecenzji” napisał: „Odpowiedzi na recenzje (…) naruszają dobro publiczne (powaga uniwersytetu) oraz dobro indywidualne recenzentów i innych członków Komisji habilitacyjnej”. Można by zapytać, czy to się dzieje naprawdę? A tym bardziej, gdzie w postępowaniu habilitacyjnym jest miejsce na ochronę dobra indywidualnego habilitanta?

Zakończenie

Recenzent powinien oceniać osiągnięcia naukowe, a nie osobę recenzowaną. Niedopuszczalne jest stosowanie w recenzjach kąśliwych, niemerytorycznych uwag (np. „kokietowanie recenzentów”). Recenzent nie może wykraczać poza ramy konieczne do oceny osiągnięcia dzieła. I choć z jednej strony recenzent musi posiadać możliwość swobodnej wypowiedzi, wolności słowa i wyrażania opinii, to prawo to nie jest jednak nieograniczone. Nie wolno przekraczać pewnych granic, które mogą naruszyć godność osoby ocenianej, jej wizerunku, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego do wykonywania zawodu nauczyciela akademickiego [4].

Ważne stanowisko w przedmiotowej sprawie wynika z orzeczeń sądu. W doktrynie i w judykaturze[5] wskazuje się, że działanie w ramach obowiązującego porządku prawnego, by wyłączyć bezprawność, musi być dokonane w granicach określonych tym porządkiem prawnym, to jest pozostawać w zgodzie z obowiązującymi przepisami, powinno być rzeczowe, obiektywnie podjęte z należytą ostrożnością i przez osobę uprawnioną. Nie może też wykraczać poza niezbędną dla określonych prawem celów potrzebę w zakresie wyrażonych ocen. Ponadto, oprócz wymogu zachowania rzeczowości, obiektywizmu i należytej ostrożności – w przywołanym już wyroku Sądu Apelacyjnego w Łodzi w sprawie I ACa 707/12 zwrócono również uwagę na konieczność zachowania odpowiedniej, godnej formy i stylu wypowiedzi. Sąd ten zauważył, że poziom dyskursu naukowego i wymiany poglądów pomiędzy pracownikami naukowymi powinien odpowiadać kanonowi kultury słowa. Co istotne, wskazał też, że status zawodowy i poziom wykształcenia, a także wykonywanie funkcji dydaktycznych zobowiązują do zachowania kultury wypowiedzi, szczególnie w odniesieniu do innej osoby, a także dobrych obyczajów.

Każdy recenzent ma prawo do krytyki dzieła, ale nie ma prawa do obrażania, poniżania i zniesławienia osób ocenianych. Na napisanie recenzji samodzielny pracownik nauki ma 6 tygodni, co wydaje się wystarczającym czasem, aby ocena osiągnięć napisana była w sposób zaplanowany, przemyślany, wyważony i rzetelny. Jeżeli natomiast w recenzji osiągnięć naukowych znajdą się elementy niezgodne z rzeczywistością, recenzent powinien podlegać odpowiedzialności karnej lub cywilnej.

Przypisy

[1] https://sciencewatch.pl/index.php/195-obowiazki-recenzenta-a-odpowiedzialnosc-prawna-i-etyczna-recenzentow-stanowisko-mnisw
[2] Nie wiemy, za jaki okres jest ta punktacja. Biorąc pod uwagę, że od otrzymania stopnia doktora do złożenia wniosku habilitacyjnego upłynęły 4 lata, jest to bardzo dużo.
[3] W przytoczonych recenzjach widać jaskrawe przykłady nieznajomości prawa przez recenzentów. W recenzjach piszą o „zamknięciu procedury habilitacyjnej” lub „nieupoważnieniu do nadania stopnia doktora habilitowanego”, gdy tymczasem konkluzja powinna zawierać stwierdzenie, czy osiągnięcia naukowe wnioskodawcy spełniają kryteria naukowe czy nie.
[4] Wyrok SN z dnia 17 maja 2017, III KK 477/16.
[5] Sąd Najwyższy w wyroku z 13 kwietnia 2000 roku, III CKN 777/98, System Informacji Prawnej LEX nr 51361 oraz Sąd Apelacyjny w Łodzi w wyroku z dnia 10 października 2012 roku, I ACa 707/12).
[6] Fotografia zmodyfikowana. Pobrana ze strony http://www.freepik.com [pobrano 20.06.2020 r.].

 

dr Joanna Gruba
Prezes Fundacji
Science Watch Polska

email: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.