UAM: równi, równiejsi i... najrówniejsi

Sprawa stanowiąca punkt wyjścia niniejszego artykułu może z pozoru wydawać się mało istotna. Ukazana jednak w szerszym kontekście unaocznia, w jaki sposób traktowani są pracownicy na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Sprawa ta jest jednocześnie fragmentem o wiele bardziej rozległej afery „o naturze kryminalnej” (to słowa Rektora Andrzeja Lesickiego z listopada 2018 r.), która toczy UAM już od trzech lat i której końca nie widać.

To, co mam do powiedzenia, potwierdza, moim zdaniem, tezę powtarzaną już do znudzenia przez wielu innych autorów zajmujących się tematem: folwarczno-feudalny system zarządzania polskim szkolnictwem wyższym musi zostać zlikwidowany, jeżeli mamy na poważnie myśleć o wyjściu polskiej nauki z zapaści. A temu, że jest w zapaści, mało kto chyba już dzisiaj zaprzecza.

Dwa pisma

W marcu 2020 r. zwróciłem się do Rektora UAM, prof. Andrzeja Lesickiego, z wezwaniem wypłacenia mi odsetek ustawowych za wielomiesięczne opóźnienie wypłaty wynagrodzenia (wynikające notabene z działań dyrektora zniesionego wcześniej Instytutu Językoznawstwa (IJ), prof. Piotra Wierzchonia, wobec którego toczy się obecnie postępowanie dyscyplinarne w dużej mierze w wyniku ujawnionych przeze mnie licznych nieprawidłowości finansowych o wiele bardziej poważnych niż te odsetki). Odpowiedź na to wezwanie otrzymałem od prorektora ds. ogólnych, prof. Tadeusza Wallasa. Stwierdza on, iż moje oczekiwanie odsetek jest bezzasadne, ponieważ odpowiednie rozporządzenie Ministra Nauki i Szkolnictwa w tym przypadku nie zostało naruszone. Oto ten dokument:

Tymczasem byłem w posiadaniu dokumentu podpisanego przez tego samego funkcjonariusza publicznego, czyli prorektora T. Wallasa, odnośnie do tej samej sprawy, tylko adresowanego do byłego dyrektora IJ prof. Wierzchonia. W piśmie T. Wallas stwierdza, że opóźnienie wypłaty wynagrodzenia narusza ww. rozporządzenie Ministra i że UAM ponosi odpowiedzialność z tego tytułu... Czyli ta sama sprawa, ten sam decydent, dwie wykluczające się wykładnie w zależności od tego, do kogo adresowane jest pismo.

Jeżeli ktoś coś podpisuje, to musi się liczyć z konsekwencjami. Udałem się zatem z oboma pismami do prawnika, który doszukał się w tego typu działaniu możliwości popełnienia przez prorektora T. Wallasa wykroczenia z art. 282 §1 pkt 1 Kodeksu Pracy (przepisy karne ustawy) albo przestępstwa z art. 218 Kodeksu Karnego. Poinformowałem o tym Rektora Lesickiego wnosząc o wszczęcie wobec prorektora T. Wallasa choćby postępowania wyjaśniającego. Do tej pory nie ma odpowiedzi na to pismo. O tym później.

 

Mądrość etapu: Zgłosiłabym sprawę organom zewnętrznym

Czas mijał, nic się nie działo. Podczas jednej z debat wyborczych z kandydatką na stanowisko rektora UAM, prof. Bogumiłą Kaniewską, zadałem pytanie, co by zrobiła, gdyby jeden z jej prorektorów popełnił wobec jednego z pracowników ww. wykroczenie lub przestępstwo. Odpowiedź brzmiała „Zgłosiłabym sprawę organom zewnętrznym”.

Poinformowałem ją wobec tego na piśmie o obu pismach prorektora T. Wallasa i moim piśmie do Rektora Lesickiego. Po jakimś czasie ku mojemu zdumieniu i oburzeniu, które trwa niezmiennie do dzisiaj, przeczytałem na profilu facebookowym B. Kaniewskiej wpis o charakterze peanu informujący o tym, iż gdy zostanie ona rektorem UAM, jednym z prorektorów będzie akurat T. Wallas...

Mądrość etapu: Najpierw trzeba udowodnić

W czasie następnej debaty wyborczej, na którą prof. B. Kaniewska miała się stawić z wytypowanym przez nią na prorektora prof. T. Wallasem, który nawiasem mówiąc w debacie nie uczestniczył, zadałem jej pytanie: Gdzie jest konsekwencja w Pani postępowaniu? Prof. Kaniewska najwyraźniej zaskoczona tym pytaniem (bo reszta pytań nie była aż tak niewygodna) odrzekła, że sprawa jest „Wyjaśniana od jakiegoś czasu”, a tak w ogóle to... „Najpierw trzeba ją udowodnić”. Nie tylko ja odniosłem wrażenie, że komunikuje się w tym momencie z kimś, kto stoi za kamerą. Po chwili stwierdziła wyraźnie podenerwowana, że wszystko, co miała do powiedzenia w TEJ sprawie, już powiedziała, i już więcej się o niej wypowiadać nie będzie...

Hulaj dusza, piekła nie ma

Przyznaję, że po tym wystąpieniu i ja byłem lekko skonsternowany. Czy osoba, która aspiruje na tak poważne stanowisko w administracji publicznej, może nie rozumieć takiego niuansu Kodeksu Postępowania Karnego, iż każdy przed prawomocnym wyrokiem jest niewinny? Że udowodnieniem winy to zajmuje się sąd? Czy prof. Kaniewska jako rektor będzie mogła jakąkolwiek sprawę zgłosić organom zewnętrznym w świetle tak kuriozalnego podejścia, że „Najpierw trzeba udowodnić”? Proszę sobie wyobrazić, że dostałem od niej potwierdzenie tego stanowiska na piśmie. Obecna pani rektor-elekt uparcie brnie w narrację, że moje zarzuty „Nie znajdują odzwierciedlenia w prawomocnym rozstrzygnięciu właściwych organów ścigania”... Ręce opadają.

Zastanówmy się jednak przez chwilę, co taka wypowiedź z ust osoby, która została wybrana na rektora UAM, właściwie oznacza? Czy oznacza to zmierzch choćby postępowań dyscyplinarnych za jej kadencji? Bo skoro „Najpierw trzeba udowodnić”, to czy będzie mogła zaistnieć jakakolwiek sprawa, która będzie mogła być zgłoszona do Komisji Dyscyplinarnej, skoro jej zadaniem jest właśnie udowodnienie przewinienia dyscyplinarnego? Hulaj dusza, piekła nie ma. Zła to wróżba dla UAM na następne cztery lata.

Feedback

W żołnierskich słowach przedstawiłem tylko suche fakty dotyczące tej sprawy elektorom w wyborach na rektora UAM. Feedback był różny. Jedni odnosili się ze zrozumieniem pomieszanym z sarkazmem wynikającym ze znajomości życia. Inni wręcz przeciwnie. Najczęściej powtarzanym druzgocącym „argumentem” wśród tych ostatnich było „Nie życzę sobie maili od Pana”. Tak napisał do mnie jeden pan profesor, który – jak się później okaże – zostanie zaproponowany przez prof. Kaniewską na prorektora... Pewnie gdy pisał do mnie maila z tym swoim „argumentem”, to nie miał o tym zielonego pojęcia... What a surprise... I would like to thank the Academy for the Oscar, and my manager and company... W odpowiedzi poinformowałem go, iż mowa jest o osobach publicznych, których działania podlegają ocenie i krytyce. Aż strach pomyśleć, do jakich rozmiarów urośnie tego typu wybiórczość, gdy osoba poinformowana o suchych, lecz niewygodnych faktach, dojdzie do władzy i zacznie decydować o życiu innych. „Nie życzę sobie informowania mnie o faktach niewygodnych, ale tylko dla pewnych osób”. Coś takiego w języku polskim zgrabnie oddaje termin ‘kolesiostwo’.

Mądrość etapu: Przepraszaj!

Wydawało się, że już więcej wydarzyć się w tej sprawie nie mogło. A jednak. W najgorętszym etapie kampanii wyborczej prof. Tadeusz Wallas wysłał mi „przedsądowe wezwanie do usunięcia skutków naruszeń dóbr osobistych oraz zaprzestania dalszych naruszeń”, ponieważ rzekomo bezpodstawnie zarzucałem mu naruszenie art. 282 §1 pkt 1 Kodeksu Pracy (przepisy karne ustawy) albo art. 218 Kodeksu Karnego. Skąd wiadomo, że „bezpodstawnie”? Czy ja nie mam w ogóle prawa zawiadamiać organów choćby takich jak rektor UAM o możliwości popełnienia wykroczenia dyscyplinarnego? O co w tym chodzi? O efekt mrożący? Bo to pan prorektor, a tu już obowiązują inne reguły? O zdezorientowanie hasłem „wstąpienie na drogę sądową” nie do końca rozumiejących sytuację elektorów? Czy to miał być jakiś glejt ubezpieczający przed dalszymi niespodziewanymi pytaniami z mojej strony na debatach wyborczych?

Rektor Lesicki nie odpowiedział na moje pismo ws. prorektora Wallasa nigdy, a przecież mógł na przykład napisać „Po zapoznaniu się ze sprawą podjąłem decyzję o odmowie przekazania jej do rzecznika dyscyplinarnego”, tylko że wtedy już ze wszystkimi konsekwencjami prawnymi tego stwierdzenia... Zabrał w tej sprawie głos jednak w zupełnie inny sposób. Dnia 18 czerwca 2020 r. wystosował do całej społeczności akademickiej UAM oświadczenie, w którym czytamy, iż poinformowanie przeze mnie elektorów o sprawie prof. Wallasa i stosunku do niej prof. Kaniewskiej, która notabene jest z pewnego powodu nieskrywaną faworytką Lesickiego, to „atak” także na jego osobę... To wszystko jest bardzo intrygujące w świetle takich jego wcześniejszych deklaracji (wyciąg z przemówienia inaugurującego rok akademicki 2019/2020):

Zapewniam dzisiaj, że stać będę na straży autonomii uniwersytetu, wolności i różnorodności badań. Będę wierny zasadom demokracji w naszej uniwersyteckiej codzienności, ale także na zewnątrz, apelując o poszanowanie konstytucji i zasady trójpodziału władzy, o przestrzeganie praw człowieka, w tym prawa do równego traktowania, o poszanowanie godności drugiego człowieka, przeciwstawiając się słowom, które mogą ranić lub znieważać. (wytłuszczenia: RB)

Od kiedy to w demokracji zabronione jest mówienie o suchych faktach? Wtedy, gdy są one niewygodne?

Równi, równiejsi i... najrówniejsi

Są na UAM, jak wszędzie, równi i równiejsi. Jak widać, równiejszy jest np. prorektor Tadeusz Wallas, wobec którego nie można było wszcząć choćby postępowania wyjaśniającego. Zgłoszenia dotyczące możliwości dopuszczenia się przez niego nieprawidłowych działań to „atak”, a zgłaszający ma go za to przepraszać, ale dopiero w czasie, gdy obowiązywała już mądrość etapu „Najpierw trzeba udowodnić”, nie w czasie obowiązywania mądrości etapu „Zgłosiłabym sprawę organom zewnętrznym”, kiedy sprawa nie była jeszcze tak upubliczniona...

Choć między nami mówiąc tak naprawdę to prorektor Wallas jest na UAM „najrówniejszy”, bo „równiejszy” to jest jednak wspomniany prof. Piotr Wierzchoń, którego sprawę Rektor Lesicki mimo wszystko skierował do rzecznika dyscyplinarnego. Dlatego „równiejszy”, a nie „najrówniejszy”. Miało to miejsce dopiero po 14 miesiącach od ujawnienia przeze mnie pierwszych nieprawidłowości finansowych w kierowanym przez prof. Wierzchonia Instytucie Króla Sejonga działającego w ramach UAM. Nie obeszło się przy tym bez wielu pism „przypominających” o sprawie oraz bez interwencji związków zawodowych. Wszystko zostało zgłoszone przeze mnie do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego.

Równy wreszcie, szanowny Czytelniku, jest sygnalista, czyli moja skromna osoba. Gdy osoby winne ujawnionych przeze mnie nieprawidłowości lub będące ich beneficjentami napisały na mnie skargi, a jakże... pan Rektor Lesicki był niesłychanie rychliwy. Już po trzech dniach skierował je do rzecznika dyscyplinarnego. Gdy rzecznik dyscyplinarny zarzuty jednej pani w sierpniu 2019 r. oddalił, nie przeszkodziło to jej, by w październiku 2019 r. powędrować „z własnej inicjatywy” do Rektoratu i oskarżyć mnie dokładnie o to samo. Ne bis in idem – Nie można nikogo sądzić i karać dwa razy w tej samej sprawie. Na UAM jednak – jak widać – można. Ostatecznie zarzuty te już wcześniej oddalone przez sam UAM stały się „przyczynami” późniejszego zwolnienia mnie z pracy, których – uwaga – nie trzeba udowadniać, bo „To nie jest zwolnienie dyscyplinarne”. A jakie?

Choć związki zawodowe napisały jasno w swoim stanowisku, że zwolnienie de facto dyscyplinarne ubrane w szaty zwolnienia normalnego jest niezgodne z Ustawą o Szkolnictwie Wyższym i Nauce bez przeprowadzenia postępowania dyscyplinarnego, to już następnego dnia prorektor Wallas je podpisał. Gdy będę protestował, że „To najpierw trzeba udowodnić”, to każe mi to „Przyjąć do wiadomości” i... „Przysługuje Panu sądowa droga odwoławcza”, która... trwa i kosztuje. O tym podczas wręczania mi wypowiedzenia umowy o pracę mowy już nie było. Na uwagę zasługuje fakt, że prorektor Wallas niczego mi nie udowadniał, jak przechodził do „wyroku”, czyli zwolnienia. W tej sprawie prof. Kaniewska jakoś nabrała wody w usta...

Czy coś z tego wynika?

Tak, wynika. Widać jak na dłoni, że mamy do czynienia na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu za kadencji Andrzeja Lesickiego przynajmniej z trzema kategoriami pracowników: 1) T. Wallasem, do którego nie można zastosować choćby odpowiedzialności dyscyplinarnej, 2) P. Wierzchoniem, do którego wprawdzie można zastosować odpowiedzialność dyscyplinarną, jednak by tak się stało, pan Rektor Lesicki potrzebował aż 14 miesięcy,  wielu „przypominających” pism i interwencji związków zawodowych oraz 3) autora niniejszego artykułu, którego można zwolnić z dnia na dzień bez przeprowadzenia postępowania dyscyplinarnego.

Proszę w miejscu tym wziąć głęboki wdech i wydech i zastanowić się w całkowitej samotności, czy to, co napisałem, to coś w swej esencji zupełnie nowego w porównaniu z moimi nieszczęsnymi poprzednikami, którzy także obnażali różne patologie w środowisku akademickim i spotykały ich za to tradycyjne szykany ze strony tego jakże zacnego towarzystwa. Przynajmniej tak o nim myśli duża część naiwnego polskiego społeczeństwa. Czy zachęca to do studiowania, doktoryzowania się, habilitowania, zdobywania wiedzy, do publikowania, do rozwoju polskiej nauki, czy raczej zniechęca?

Ewentualnych śmiałków uprasza się jednak o niezapominanie o umiejętności lawirowania pomiędzy różnymi, nie do końca absolutnymi, zasadami „etycznymi” panującymi na polskich uczelniach... Trzeba też nauczyć się z podziwem wysłuchiwać różnych frazesów o demokracji, konstytucji, równym traktowaniu i takich tam. Podziwiać, ale nie daj Boże wnikać! Nie wnikać, bo może to się źle skończyć. Niezbędnikiem po meandrach polskich uczelni wyższych może okazać się także tzw. strusiówka (©Józef Wieczorek).

 

 Post scriptum

O sprawie możliwych nieprawidłowych działań prorektora Tadeusza Wallasa (jest ich więcej niż te opisane w artykule) zawiadomiłem odpowiednie organy, z tym że zawiadomienie to obejmuje obecnie także bezczynność Rektora Lesickiego.

Zdjęcie - materiał własny

prof. UAM dr hab. Robert Bielecki
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

 
Ten tekst został nadesłany do redakcji. Fundacja Science Watch Polska nie jest jego autorem.